trzeźwy Damien wciąż był na niego wściekły za to, że wyłudził pożyczkę od jego żony
Mirandy. Alec wiedział, że nie powinien był tego robić, jednak znalazł się w sytuacji bez wyjścia, a poza tym pozostawał w jak najlepszych stosunkach z tą kruczowłosą, posągowo piękną bratową. Prócz danej Becky obietnicy, że nie wciągnie w jej sprawy nikogo innego, również myśl o małych bratankach i bratanicach nie pozwalała mu zwrócić się do braci. Musi działać sam. Spostrzegł nagle, że Becky mocniej otuliła się swoim płaszczykiem i patrzy na potężny portyk Knight House dość niepewnie. - Co się stało? - Jaki on wielki... Alec zrozumiał, dlaczego ta nędznie odziana wiejska dziewczyna czuje się nieswojo. Rezydencja książąt Hawkscliffe mogła onieśmielić wchodzącego. - Co my tam będziemy robić? - spytała. Becky nie miała pojęcia, że większość z dziewcząt, należących do dobrego towarzystwa, odważyłaby się dosłownie na wszystko, żeby tylko uzyskać zaproszenie do Knight House. - Wolałbym nie zabierać cię z powrotem do mojego kawalerskiego mieszkanka. Nie chcę, żeby kuzyn wpadł na twój ślad, jeśli ktoś nas tam widział. - Myślisz, że mógłby to zrobić? - Wolę nie kusić losu. Moi sąsiedzi, jak pewnie zauważyłaś, to młodzi dandysi. Nie sposób tam wprowadzić równie ładnej dziew - czyny jak ty, żeby tego nie spostrzegli. Roger Manners jest co prawda jedynym, który cię zobaczył, i ma na tyle rozumu, żeby trzymać język za zębami, ale nie chcę ryzykować. A poza tym, gdybyś miała zostać ze mną przez jakiś czas, potrzebne by nam były zapasy. - Na przykład jakie? - Czy nikt ci nie powiedział, że zadajesz za dużo pytań? No, chodź! - ujął łagodnie jej rękę. Wszedł do pałacu bez pukania, ciągnąc Becky za sobą. - Ojej! - jęknęła, patrząc na wykładany białym marmurem westybul i kręcone schody, które zdawały się sięgać pierwszego piętra bez żadnych podpór. Alec obejrzał się na dźwięk powolnych kroków i stanął oko w oko z kamerdynerem, który nie potrafił ukryć zaskoczenia na widok czarnej owcy rodziny w towarzystwie licho odzianej dziewczyny. - Dzień dobry, Walsh! - powitał go pogodnie. Kamerdyner schylił się w ukłonie. - Witam, lordzie Alecu. Witam, panno... - Dzień dobry - wyjąkała Becky, kryjąc się z tyłu za Alekiem. Walsh obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem, powiedział jednak tylko: - Czym mogę paniczowi służyć? - Czy zechciałbyś podać nam śniadanie? - Alec odchrząknął. - Natychmiast. - Znakomicie. Panno Ward, proszę tędy. - Można się go przestraszyć - szepnęła Becky, gdy szli po kręconych schodach. - Nie, wierz mi, za godzinę będzie ci jadł z ręki. - Nie jestem pewna. Słysząc znów kroki Walsha za plecami, Alec zaklął pod nosem. Becky spojrzała na kamerdynera ze strachem, lecz Alec dał jej znak, by nadal szła razem z nim, po czym nagle się odwrócił. - Cóż to, może nas śledzisz? - Proszę mi wybaczyć, paniczu, ale jego wysokość nakazał mi czuwać nad tym, by niczego nie wynoszono z domu. - Czy mój brat się boi, że mógłbym go obrabować i sprzedać jego własność za parę funtów? - Ach, nie ma mowy o żadnym rabunku, co najwyżej o pożyczeniu sobie czegoś, jak już przedtem bywało. Przecież panicz sam wie... Stary kamerdyner służył w tym domu, odkąd Alec pamiętał, i znał wszystkie jego sprawki. Niech to licho, nic się przed nim nie ukryje! - Czy mogę z tobą pomówić, Walsh? - Jak najbardziej. - Ta młoda dama - powiedział Alec poufnym tonem - znalazła się w ciężkich tarapatach. Wiem, co sobie o niej myślisz, ale wierz mi, mylisz się. To wnuczka hrabiego.