- Co to? - zapytał pośród szumu spływającej wody, przerywając
pieszczoty i wskazując na plasterek przyklejony do uda Milli. - Mój środek antykoncepcyjny. - Pierwszy raz widzę - powiedział, oglądając plaster z wyraźnym zainteresowaniem. - A co jeśli odpadnie? - Bez szans, za dobrze się trzymają. Nigdy mi żaden nie odpadł, chyba że sama oderwałam. Ale zawsze pod prysznicem sprawdzam, tak dla pewności. an43 305 Musnął palcami krzywiznę jej piersi, robiąc kółka wokół obu sutków. Jego twarz była poważna. - Nigdy nie kochałem się bez prezerwatywy - Nigdy? Pokręcił głową. Milla patrzyła na jego ciekawskie palce wędrujące w dół, po brzuchu, aby wreszcie zginąć w zagłębieniu pomiędzy nogami. Dwa środkowe palce wśliznęły się do środka, do ciepłego wnętrza. Milla syknęła cicho, wspinając się na palce, opierając się na ramionach Diaza dla złapania równowagi. - Spodobało mi się to - mruknął. - Co? - jakoś straciła wątek. - To, jak skończyłem w tobie. W środku. Nie zgub tego plasterka. Milla nigdy nie przepadała za perwersjami, seks oralny był już dla niej niemal szczytem wyrafinowania. Ale Diaz nie miał żadnych zahamowań, a ona była pijana fizyczną przyjemnością i pozwalała mu na wszystko. Brał ją pod prysznicem, na podłodze, na stoliku z lustrem do makijażu. Opartą o ścianę, na stojąco. To był seks, którego Milla nie znała, pierwotny i potężny, prosty i nieskomplikowany w założeniach, ale bogaty i wyrafinowany w samym akcie. Chciała więcej i więcej, lubieżnie zachęcała Diaza, pobudzając jego męskość ustami i językiem, pieszcząc dłońmi jądra, czując, jak twardnieją w dotyku. Robiła mu rzeczy, które on robił jej, choćby po to, by usłyszeć raz jeszcze ten dziki, niski pomruk. an43 306 Rano czuła się obolała i poobcierana, wiedziała, że chodzenie może być sporym problemem. Ledwie pamiętała czasy, w których nie znała jeszcze ciała Diaza, kiedy nie wiedziała, jak to jest czuć go w sobie, trzymać w ramionach, cieszyć się siłą jego spazmów rozkoszy Rano Milla należała już do niego. Otworzywszy oczy, ujrzała światło sączące się do wnętrza pokoju wokół krawędzi ciężkich zasłon. Diaz leżał za nią, obejmując Millę wpół, czuła jego ciepły oddech na karku. Było jej głupio. Należała do niego. I to w stopniu, w jakim nigdy nie należała do Davida. Zabolała ją ta świadomość. Wprawdzie do czasu porwania Justina ich małżeństwo było szczęśliwe, ale każde z nich wciąż należało wyłącznie do siebie. Jego oczywiście pochłaniała praca, a ona była nawet zadowolona z tego minimalnego dystansu, który zawsze istniał pomiędzy nimi. Dawał pewne poczucie autonomii, kontroli nad własnym życiem. Ale David był dobrze wychowanym, cywilizowanym człowiekiem, a Diaz... nie. On nie pozwolił jej zachować nawet