wulkanu. Nie mogła go po prostu zabić, o nie. Musiała z nim
porozmawiać, nawet jeśli to rzeczywiście był on. Musiała się dowiedzieć, co zrobił z jej dzieckiem. Ale... och, przecież chciała go zabić. Chciała rozedrzeć tego faceta na strzępy, bez litości. Wolała nie myśleć, co będzie potem. Lepiej było skoncentrować się na tym, co działo się tu i teraz. Była do tego przyzwyczajona, żyła tak przez ostatnie dziesięć lat. Zarówno ona, jak i Brian byli zmęczeni, głodni i mieli za sobą długą noc. Na tę ostatnią rzecz nie można było wiele poradzić, ale mogli przynajmniej oszukać głód: wyciągnęła ze schowka dwa batoniki Pay Day, po jednym dla każdego. Orzeszki dadzą im przynajmniej trochę energii. Brian pochłonął swój batonik trzema kęsami, zdając sobie zapewne sprawę, że nici ze steku, o którym marzył, wracając do domu - i że to właśnie będzie jego kolacja. Milla podała mu drugi batonik, który podzielił los poprzedniego. Przeważnie wozili ze sobą owoce, ale tym razem zostało ich już niewiele: w końcu wracali do domu. Dokładniej rzecz ujmując, mieli jednego banana. Milla obrała go i podzieliła na pół. Brian sięgał po swoją część, zanim jeszcze skończyła obierać owoc. - Mamy coś jeszcze? - spytał, kiedy i ona zjadła swoją porcję. - Zobaczmy... Jeszcze dwa paydaye, opakowanie dropsów Life Savers, dwie butelki wody Wszystko. Brian westchnął. Będą potrzebowali dwóch ostatnich batoników, żeby nie paść w drodze powrotnej. an43 31 - No to po kolacji - mruknął wyraźnie nieszczęśliwy Duży nadąsany chłopiec. Milli też nie zachwycała taka perspektywa. Otworzyła butelki z wodą, ale oboje upili tylko kilka łyków. Nie mogli pozwolić sobie teraz na pełne pęcherze. Byli już kiedyś w Guadalupe, mimo to Milla przekopała się przez pudło map, zanim znalazła tę z okolicami wioski. - Ciekawe, ile kościołów jest w Guadalupe - powiedziała. - Nie pamiętam. - Mam nadzieję, że jeden, bo informator nie podał ci dokładniejszych namiarów. Daj no te dropsy Brian rozdarł opakowanie i wpakował sobie do ust cztery cukierki naraz. Nie czekał, aż się rozpuszczą, po prostu pogryzł je i połknął. Milla tymczasem podniosła komórkę i zadzwoniła do ich zaufanego człowieka w Juarez, mężczyzny imieniem Benito (nazwiska nie poznali nigdy). Benito był niezastąpionyw „organizowaniu" samochodów, i to nie tych błyszczących jak z wypożyczalni. Specjalizował się w starych, rozsypujących się półciężarówkach, na które nikt nie zwracał uwagi i które - nawet pozostawione w najciemniejszym zaułku - nie zainteresowałyby żadnego wandala ani złodzieja. Po prostu niewiele w nich już zostało do zniszczenia, a kradzież takiego złomu też absolutnie się nie opłacała. Ale jeździły, zawsze miały pełen bak benzyny i papiery w najlepszym porządku, nawet policja nie miała się do czego przyczepić. an43 32